Gravel po łódzku 2022
200km – 9 godzin 40 minut
Nadszedl oczekiwany dzień przez ekipę After40! Wyscig gravelowy wokół aglomeracji łódzkiej szutrami i leśnymi ścieżkami stał się faktem. Zimowa edycja (100km) zgromadziła 70 zawodników. Obecnie stanęło niemal 300 rywali!
Zawody rozpoczynały się o 8:00. Organizator – Super Mario – postanowił wypuszczać 5-osobowe grupy co 2 minuty. Dzięki temu można było rozładować korki na samym początku ścigania. My wyruszyliśmy na trasę jako trzecia grupa od końca o 9:28. Było więc wystarczająco czasu na przygotowanie się do startu i posilenie się „żulikiem” i kawką
Pierwsze kilometry okazały się bardzo pechowe. Na samym początku mieliśmy zawieszenie nawigacji – Garmin Etrex20 – trzeba było zrestartować urządzenie aby prawidłowo pokazywało trasę. Po chwili okazało się, że nie przewija nam drogi… Ostatnie dwie grupy zaczęły nam odjeżdżać a my ją pogubiliśmy… Na domiar złego poluzowały się nam dodatkowe uchwyty na bidony, umiejscowione za siodłem! To rozwiązania genialnie sprawdza się w triathlonie gdzie jest prosta, równa droga asfaltowa. Gdy tylko zaczął się większy teren zaczęliśmy gubić ewkipunek… Nie było wyjścia i dwie wielkie butle zapakowaliśmy w kieszonki.
Tuż po 5 km mieliśmy 4 minutową stratę… Byliśmy dwiema ostatnimi kropkami… A miało być tak pięknie – planowaliśmy nie zatrzymywać się wcale – cały prowiant z piciem włącznie zabraliśmy ze sobą – rzeczywistość okazała się brutalna… Jedyne co mogliśmy zrobić, w takiej sytuacji, to utrzymywać stale – równe tempo aby dojść ostatnich (nie licząc nas ) zawodników.
W miarę ubywania kilometrów rozkręcaliśmy się – zdawaliśmy siobie sprawę, że jest to wyścig na wymęczenie – noga podawała zatem stopniowo odzyskiwaliśmy miejsca. Powoli lecz systematycznie odrabialiśmy początkowe straty. Odcinki specjalne w Łagiewnikach udało się przejechać bez błądzenia. Tutaj wielu osobom nawigacja wariowała z powodu dużego zagęszczenia urządzeń na krętej, leśnej trasie. Pierwsza przerwa na WC odbyła się na 50 kilometrze.
Jeśli chodzi o uzupełnianie kalorii to co równą godzinę staraliśmy się jeść kanapki na przemian z batonami energetycznymi. Takie menu podczas całego wyścigu dało się we znaki w drugiej jego połowie… Mimo iż nie zawsze chciało się jeść – należało uzupełniać kalorie – gdy organizm poczuł by głód – byłoby już za późno! Efekt tzw. bomby (odcięcia) murowany! Wówczas siły momentalnie odchodzą i jedynym ratunkiem jest przerwa. Nie mogliśmy dopuścić to takiego stanu rzeczy gdyż przed nami było na trasie prawie 300 zawodników do połknięcia
Niestety zgubiłem jeden zapasowy bidon na którymś z leśnych odcinków… Strata bez mała jednego litra picia odbiła się w połowie dystansu – musiałem zatankować! Na domiar złego okazało się, że będąc w ogonie stawki zabrakło wody na planowanym pitstopie organizowanym na 100 km przez Organizatora… zostały ostatnie małe soki!!! Zacisnąłem zęby i popedałowaliśmy dalej, oszczędzając każdą kroplę wody.
Po drodze dojechaliśmy do sporej grupy gravelowców. Wydawało się, że kolejne kilometry ścigania spędzimy w komfortowych warunkach peletonu, wysuwając się co jakiś czas na zmiany, jak w wyścigu szosowym. Jednak po kilku chwilach tempo spadło i musieliśmy pożegnać się z maruderami. Mogliśmy liczyć, jak to zazwyczaj bywa, na siebie. Niestety mój partner-team nie dysponował tak komfortowym leżakiem (lemondką) jak ja i każda próba ograniczania oporów powietrza kończyła się rozbiciem dwuosobowej grupki. Gdy dystans między nami wzrastał do dwóch latarni, z oddali tylko słyszałem: „Wolniej!!!” Mimo tych przeciwności starałem się utrzymywać prędkość średnią w granicach 22km/h. To dawało nadzieję na zejście poniżej 9 godzin kręcenia. Jazda na zmianach spaliła na panewce. Zapłaciłem za to wysoką cenę pod koniec wyścigu… Ale zanim miało to nastąpić mieliśmy ostatnią nadzieję na uzupełnienie płynów w Królewskich Źródłach.
Na 150 km dojechaliśmy do upragnionego pitstopu. Nie trzeba było płacić 7 zł za 330lm soku. Woda była darmowa a potrzebowaliśmy jej sporą ilość! Miłą odskocznią od kanapek i batonów był własnej roboty placek. Straciliśmy tam może z minutę ale było warto! Posileni i napojeni pomknęliśmy ku zachodzącemu słońcu. Ostatnie 30 km okazały się drogą przez mękę. Zacząłem płacić frycowe za dyktowanie tempa przez większą część wyścigu! Z kilometra na kilometr moja prędkość spadała. Team-partner przejął pałeczkę pierwszeństwa i wysunął się na czoło. Ja, chowając się w tunelu, mogłem chwilę odpocząć. Niestety każde delikatne wzniesienie obnażało moje problemy z mięśniami. Jadąc na skurczach ostatnie 30 km dosłownie stawałem na podjazdach. Nie było wyjścia jak załączyć hol! Jedną ręką trzymałem plecak towarzysza podróży i dzięki temu mogliśmy w miarę równym tempem podążać ku mecie. Na ostatnim kilometrze dojechała nas grupka kolarzy. Mojemu team-partnerowi załączyła się żyłka rywalizacji i postanowił wszystkich „zgrzać” wiedząc że będąc w peletonie, doczłapię się jakoś na kreskę. Tak też się stało – wjechaliśmy na metę z jednominutową różnicą w czasie. 206km pokonaliśmy w 9 godzin i 40 minut z czego 10 minut przypadło na zatrzymania się. Dostaliśmy też 10 minutową karę od Organizatora za pomylenie trasy na początku wyścigu. Suma sumarum ukończyliśmy Gravela po łódzku na 74 i 76 miejscu na 242 startujących tego dnia. Dostaliśmy potężną lekcję i na przyszłość wiemy co wyeliminować, żeby kolejny start był lepszy. Do zobaczenia za rok na 500 km Galantej Pętli!!! Ekipa After40